Forum Karczma "U Cesarza" Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 >> Wasze Nie-Mini-Opowiadania << Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Daernis



Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 172 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z troszeczke innej bajki ;)

PostWysłany: Pią 18:54, 28 Kwi 2006 Powrót do góry

Ten sam temat co założył Vanaloon tylko ,że dotyczy wszystkich opowiadań dłuższych nież te 1/2 A4 Razz Pozwole sobie zamieścić pierwsze, żeby tak rozgrzać atmosferę i pobudzić do pisania własnych xD Nie jest ono w klimacie fantasy ,ale może się spodoba xP (i jest krótkie- niech niektórzy wezmą to pod uwagę. Ci niektórzy wiedzą którzy xD)





-250 tysięcy dolarów. Połowa teraz, połowa po wykonaniu zadania. Plus pokrycie wszelkich kosztów, jakich będę wymagał.- beznamiętny głos w słuchawce, przerywany co jakiś czas elektronicznymi trzaskami nie wyrażał ani trochę podenerwowania czy pośpiechu. Chłodny głos profesjonalisty.- Konto numer 887014000902084636. Pierwsza wpłata do jutra.
-W porządku. Jak będę mógł się z tobą...
-Gdy wykonam zadanie odezwę się.- przerwał mu beznamiętny głos kontynuując wywód jakby nie słyszał słów swojego rozmówcy.- Do tego czasu nie będziecie mieli ze mną żadnego kontaktu, nie będziecie wiedzieli nic o moich poczynaniach. O zakończeniu mojej pracy dowiesz się z gazet, więc uważnie je czytaj. Gdy tylko pokaże się artykuł, zadzwonię do Ciebie i Cię o tym poinformuję. Wtedy dokonasz drugiej wpłaty. Nie ma możliwości wycofania się z transakcji, więc pytam po raz ostatni: mam to zrobić?
-Tak, oczywiście. Ale co do tego kontaktu...
-Zero kontaktu. Nie potrzebuję żadnych dokumentów, łączników ani broni.
-Dobrze, rozumiem. W takim razie dziękuje i...- rozmówca przerwał gwałtownie. W słuchawce telefonu słychać był już tylko monotonny sygnał, który oznaczał,że połączenie zostało przerwane.

[center]***[/center]

Niecałe 1,3 tysiąca kilometrów dalej mężczyzna o czarnych, lekko kręconych włosach i szaroniebieskich oczach odłożył słuchawkę. Obrócił telefon, zdjął jego dolną osłonę,wyciągnął małe płaskie urządzenie z wewnątrz, po czym złożył telefon z powrotem,a urządzenie wrzucił do walizki leżącej na łóżku. Kolejne zadanie... Czy nie miał już tego dość? Miał,ale nie mógł przestać. To było jak narkotyk, zawsze do niego wracało... Zatopił się w swoje myśli. Widział siebie samego jak patrzy w lunetę, mierząc do dziewczyny stojącej na podeście koło starszego mężczyzny z wojskowymi oznaczeniami na kurtce. Dziewczyna miała długie blond włosy i duże niebieskie oczy. Nie więcej niż 17 lat. Śmiała się radośnie słuchając przemówienia jej ojca i spoglądała na tłum pod podwyższeniem. Miała przyjaciół, kochających ją rodziców, w przyszłości zostałaby być może jakąś ważną osobistością... Dużo by zarabiała, miałaby dobre życie, może założyłaby kochającą się rodzinę. A to wszystko zostanie unicestwione prze jeden pocisk, który zamieni jej twarz w nieokreśloną masę krwi, kości i fragmentów mózgu. Przez to,że jej ojciec zadarł z nieodpowiednimi ludźmi. A do koszmarów czarnowłosego mężczyzny dołączy jeszcze jeden. To było to czego nienawidził, to przez co budził się z krzykiem i zlany potem. Efekt uboczny jego narkotyku... Co noc nawiedzały go twarze zabitych, dziesiątki ludzi, a teraz miała do nich dołączyć jeszcze jedna twarz- twarz 17-letniej dziewczyny o roześmianych oczach i blond włosach. Sam sobie się jeszcze dziwił,że nie zwariował. Być może wkrótce to nastąpi. Albo już nastąpiło tylko tego nie zauważył.
Otworzył laptopa stojącego koło aparatu telefonicznego. Szybko zaczął przeszukiwać różne bazy danych i poszukiwać informacji o Elenie Trevone, jak i o jej ojcu, generale Victorze Trevone.
Po 3 godzinach miał wszystko czego potrzebował. Widział już kogo i kiedy, pozostawało tylko gdzie. Przecząc jednak jego myślom, Elena Trevone była wysoką brunetką o kręconych włosach. I miała brązowe oczy. Nadal jednak miała 17 lat i była roześmianą dziewczyną z dobrym ojcem i matką. I razem z nimi będzie na tegorocznym otwarciu „Platynowej Fali”- ogromnego Amerykańskiego statku pasażerskiego. A wiec teraz droga do Mediolanu, a potem do Bostonu... Sprawdził konto w Szwajcarskim Banku- 125 000 już na nie dotarło. A więc jego pracodawcy zależało na tej robocie i to bardzo.
Wyłączył i zamknął laptopa, schował go do walizki, po czym ją też zamknął, nałożył drelichową kurtkę wiszącą na krześle i wyszedł na korytarz. Spokojnie zamknął drzwi na klucz i zszedł na dół, do portierni.
-Pokój 311. Peter Daniels. Chciałbym się wymeldować.- Nie było to oczywiście jego prawdziwe imię i nazwisko, ale pod takim się zameldował. Portier skinął mu uprzejmie głową, sprawdził dane w komputerze i zabrał podany mu klucz.
-Pan Peter Daniels, zameldowany na jeden dzień, płacił pan z góry gotówką.- odczytał informacje z bazy danych.- Jest pan zadowolony z pobytu w naszym hotelu?
-Tak, polecę nawet ten hotel znajomym. Do widzenia. - mężczyzna uśmiechnął się lekko, wziął swoją walizkę i wyszedł na zewnątrz. Polubił Madryt... Swojski klimat, dobra pogoda, dobre jedzenie. Ale jego praca nie może czekać. Czym prędzej skierował swoje kroki na lotnisko.

[center]***[/center]

Lotnisko Barajas tętniło życiem. Mężczyzna przeszedł przez kontrole celną bez większych problemów. Wszystkie fałszywe paszporty plus 10 tysięcy dolarów miał wszyte w kurtkę w taki sposób ,że ich wykrycie było jedynie łutem szczęścia. Zresztą to była jedyna rzecz nielegalna jaką miał w tej chwili przy sobie. Urządzenie uniemożliwiające namierzenie rozmów, siedziało bezpiecznie w laptopie udając jedną z jego tysiąca części, a broni nie posiadał. I właśnie dlatego jego pierwszym celem był Mediolan. To tam jeden z najlepszych mistrzów rusznikarskich sprzedawał swój towar. Niekoniecznie legalnie. Mężczyzna mógł na nim polegać ,ponieważ sprzedawca widział go do tej pory trzy razy w życiu i ani razu go nie poznał. Nie musiał wdziewać teraz żadnego przebrania, gdyż i tak to był ostatni zakup broni u tego niego. Dla bezpieczeństwa musiał znaleźć nowego.
Aktualnie Niemiec nazywający się Klausen Bainhoft usiadł w swoim fotelu, przy oknie zaczął spoglądać na pas startowy. Czekało go kilka godzin lotu, a potem następne kilka do Bostonu. Skinął na stewardessę i zamówił filiżankę kawy. Nie zamierzał spać, i to nie z powodów profesjonalnych- te na razie nie miały znaczenia. Nie chciał obudzić się z krzykiem strasząc ludzi i zwracając na siebie uwagę. Nie miał ochoty spotykać się teraz ze swoimi demonami...

[center]***[/center]

Lot przebiegł spokojnie. Mężczyzna minął salę odpraw ,odebrawszy swój bagaż i skierował się do wyjścia z lotniska. Podszedł do stojącej nieopodal jednej z wielu taksówek, wrzucił do środka bagaż i skinął kierowcy.
-Via Felice Casati.

[center]***[/center]

Ulica Felice Casati była jedną z tych bogatszych ulic w centrum Mediolanu. Duże domy i duże ogrody. Zabójca zapłacił taksówkarzowi za przejazd i rozejrzał się uważnie dookoła. Na Via Felice Casati 18 znajdował się mały 3 gwiazdkowy hotel o tej samej nazwie co ulica. To była jednak tylko przykrywka.
Mężczyzna wszedł do środka budynku i podszedł do portiera za kontuarem. Młody chłopak czytał jakąś włoską gazetę i wyraźnie nie zwracał uwagi na wchodzących. Podskoczył za to gwałtownie ,gdy zabójca nacisnął dzwonek na ladzie.
-Pan wybaczy, nazywam się Antonio Lassane i mam pewną sprawę do kierownika tego hotelu. Jestem jego przyjacielem, z Wietnamu. Z 19 dywizji.- zabójca uśmiechnął się sprawiając wrażenie zmęczonego.- Jakby pan mógł go zawołać...
Portier pokiwał głową wyraźnie lustrując nowo przybyłego i czym prędzej podniósł słuchawkę telefonu koło siebie.
-Panie Torrini, jakiś pan przyszedł do pana. Podobno pański przyjaciel z Wietnamu... 19 dywizji...- chłopak rzucił niepewnie do słuchawki po włosku. Przez chwilę słuchał odpowiedzi po czym skinął głową. –Dobrze, zaprowadzę go.- odłożył słuchawkę z powotem i zwrócił się do Antonia.- W porządku, panie Lassane. Proszę za mną...
Z tymi słowami ruszył na zaplecze, a zabójca za nim. Określenie „przyjaciel z Wietnamu” było hasłem wskazującym na potencjalnego klienta na kupno broni. „19 dywizja” było wskazaniem ,że polecił go poprzedni klient rusznikarza, którym zresztą był ten sam człowiek teraz nazywający się Antonim Lassane.
Obaj mężczyźni zeszli do piwnicy, po czym portier podszedł do jednej ze ścian i wcisnął pewną cegłę. Cała ściana otworzyła się na boki pokazując tajny korytarz kończący się żelaznymi drzwiami. Staromodny sposób ,ale robiący wrażenie i skuteczny.
-Proszę, panie Lassane. Na końcu korytarza.- portier wskazał uprzejmie drogę i założył ręce. Zabójca rozejrzał się po korytarzu i ścianie udając zaskoczonego, po czym niepewnie ruszył przed siebie. Doszedł od drzwi i pchnął je do środka. Jego oczom ukazało się duże pomieszczenie z dębowym biurkiem na środku i kolejnymi drzwiami za nim. Za biurkiem siedział starszy mężczyzna z małą kozią bródką i spoglądał na nowoprzybyłego.
-Panie Lassane. Proszę usiąść.- wskazał grzecznie fotel tuż przed biórkiem. Zabójca skorzystał z zaproszenia i usiadł na wskazanym miejscu. –Czym mogę panu służyć?
-Potrzebuję broni robionej na zamówienie. Dokładniej rzecz mówiąc karabinu snajperskiego RT20, lecz z pewnymi kilkoma zmodyfikowanymi drobiazgami.
Starszy mężczyzna pokiwał głową.
-A cóż to miałyby być za drobiazgi? Do takiego „działa” chyba nie potrzeba zbyt wiele, młody człowieku... Siła i celność...
-Trzy rzeczy.- przerwał mu zabójca.- Pierwsza- ma się składać na jak najwięcej małych części. Każda nie większa niż... 20 centymetrów. Druga- specjalne teleskopowe imadło. Trzecia- 3 pociski rozpryskowe z rtęcią. Ma pan na to tydzień, płacę gotówką. Pieniądze nie grają roli.
Torrini podrapał się w zamyśleniu w brodę.
-Pan wie, że jest to bardzo skomplikowana sprawa. Poza tym przy takiej sile wystrzału, nie wiem czy gwinty przy częściach skręcanych wytrzymają i broń nie ulegnie zniszczeniu...
-Musi wystarczyć na jeden strzał. Potem nie będzie to już miało znaczenia.
-No tak... Po to imadło.- człowiek zlustrował uważnie klienta.- Mógłbym dać bardzo głęboki gwinty, jednak długo by się to zakładało i starczyło by może na 2-3 strzały. Potem podejrzewam ,że rura do tłumienia gazów prochowych ulegnie zniekształceniu, być może się rozpadnie. Poza tym...
-Nie interesuje mnie co się stanie po pierwszym strzale.- odparł chłodno zabójca.- Podoła pan temu zadaniu.
-Sądzę ,że tak.- rusznikarz pokiwał głową.- To będzie Cię jednak drogo kosztowało. Modernizacja plus karabin, imadło i naboje... 16 tysięcy dolarów.
-10 tysięcy teraz, 6 po.- odpowiedział mężczyzna bez zmrużenia okiem i wyciągnął portfel. W taksówce ,w której jechał wyjął schowane 10 tysięcy. Teraz rzucił gruby plik banknotów na biurko pomiędzy nich. Stary człowiek szybko je zgarnął i dokładnie przeliczył.
-Mam nadzieje ,że pan Pietruszowski dobrze zrobił polecając mi pana. Uważał ,że jest pan godny zaufania. Liczę też ,że pan wyreguluje lunetę idealnie na odległość 1800 metrów.- kontynuował zabójca. Pietruszowski... Takie nazwisko przybrał poprzednim razem.
-Mój były klient się nie zawiedzie, tak jak i pan.- Torrini przytaknął mu chętnie i schował pieniądze do kieszeni.- Zamieszka pan w moim hotelu? Firma stawia pokój za darmo.
Czarnowłosy mężczyzna bez imienia uśmiechnął się leciutko.
-Ależ oczywiście. Dziękuje.

[center]***[/center]

Ten tydzień przeleciał mu na zwiedzaniu Mediolanu i fotografowaniu zabytków. Jednak ta dobra część czekania kończyła się w nocy gdy zabójca kład się spać. Dzięsiątki twarzy i sytuacji powodowały ,że budził się prawie co 2 godziny zlany potem.
Na kilka dni przed końcem wybrał kolejne 10 tysięcy z banku i w ostatni dzień zapłacił rusznikarzowi. Towar ,który ten dla niego zrobił okazał się być jak zwykle doskonały. Torrini wykonał kawał dobrej roboty, i dla żartu dorzucił nawet ściereczkę do czyszczenia broni. Zabójca wrócił do pokoju w dobrym humorze. Tuż przed wyjazdem rozkręcił cały karabin, sprawdził go centymetr po centymetrze i się nie zawiódł. Nie był uszkodzony, a za to starannie naoliwiony i wszystko grało. Bez zbędnego pośpiechu dokładnie umieścił wszystkie części „działka” w dwóch różnych walizkach i zszedł na dół się wymeldować. Potem ruszył z powrotem na lotnisko Linate. Przez kontrolę przeszedł bez problemu pokazując paszport i powołując się na immunitet polityczny. Celnicy bez zbędnych pytań przepuścili go nie sprawdzając walizek, w końcu pozwalał mu na to dokument twierdzący ,że jest Belgijskim ambasadorem...

[center]***[/center]

Na lotnisko w Bostonie doleciał wczesnym rankiem ,na trzech kawach. Na pas startowy wyszedł zmęczony ,ale czujny. Teraz dopiero zaczynała się prawdziwa akcja. Wsiadł w autobus i dojechał do portu. W pobliskim kiosku kupił podręczną mapę bostonu i kierując się nią udał się do pobliskiego sklepu z odzieżą. Tam zakupił krótkie spodenki, luźną koszulkę z jakąś Bostońską drużyną naprzodzie i obszerny słomkowy kapelusz. Zapłacił gotówką i udał się do wypożyczalni jachtów nieopodal portu Po drodze nałożył kapelusz chowając pod nim włosy i ciemne okulary. Tak przebrany wypożyczył nieduży jacht na nazwisko Flamens, na 6 dni. Richard Flamens. Oczywiście zapłacił gotówką. Przepłynął małym statkiem do pobliskich stoczni dla jachtów, zameldował się tam na owe nazwisko i ruszył na miasto. Tam zakupił różne konserwy ,dużą ilość sucharów i 4 butelki wody mineralnej, po czym wrócił na swój stateczek i wypłynął na wodę. Teraz tylko pozostawały 3 dni czekania na uroczyste otwarcie „Platynowej Fali”. Statek pasażerski już stał w porcie i swoim ogromem zachęcał turystów do podziwiania. Flamens zacumował łódź jakieś 1800 metrów od brzegu i rozparł się wygodnie na pokładzie. Trzy dni czekania i zmagania się z ofiarami w snach. Mężczyzna westchnął pod nosem i zapatrzył się w wodę. To będzie długi okres czasu...

[center]***[/center]

I zaczęło się. Tego dnia ilość ochrony była olbrzymia, tak jak i ilość ciekawskich tłumów. Uroczyste otwarcie miało się zacząć punktualnie o 18:00. Plan zabójcy był prosty ze względu na broń ,którą teraz posiadał. Ludzie z ochrony byli porozmieszczani po budynkach na Northern Ave, Farnsworth Street i Portowym Bulwarze, wielu było wmieszanych incognito w tłum pod podwyższeniem na którym miał stać generał wraz z rodziną. Były jeszcze łodzie patrolowe ,które pływały i pilnowały generała w odległości do kilometra od brzegu. Mężczyzna wybrał RT20 ze względu na jego siłę i zasięg. Przy tym gdy łódki patrolowały odległość kilometra ,on ustawił się na swoim jachcie 1800 metrów od brzegu i mógł spokojnie strzelać. Potem pozostawało mu tylko odczepić broń, czym prędzej przepłynąć na drugą stronę Kanału i wmieszać się w tłum przechodniów. Proste ale skuteczne, choć byłoby niemożliwe przy posiadaniu słabszego karabinu...
Wybiła 17:45. Mężczyzna otworzył spokojnie walizki i zaczął skręcać broń. Zajęło mu to niecałe 10 minut. Był na tyle przezorny ,że przez te 3 dni nauczył się skręcać się go najszybciej jak się dało i dokładnie zmierzył czas potrzebny mu do oddania strzału, wyrzuceniu karabinu i ucieczki. Znalazł także dogodne miejsce. Odłożył skręcony karabin i zamocował na burcie jachtu teleskopowe imadło. Pozostały 2 minuty. Następnie ze spokojem zamontował w nim karabin i ustawił tak by celował idealnie w podwyższenie. Wybiła 18:00. Przez lunetę zobaczył jak wśród wiwatowania tłumów na podest wchodzi wysoki i potężnie zbudowany mężczyzna wojskowym garniturze. Na barkach miał żołnierskie oznaczenia i właśnie zaczął pozdrawiać ludzi. Po jego prawej weszła młoda dziewczyna o długich blond włosach i stanęła koło niego uśmiechając się do tłumu. Zabójca przycisnął oko mocniej do lunety, ale nie mylił się. To była Elena Trevone, tylko ,że teraz miała inny kolor włosów. Przefarbowała się... Mężczyzna poczuł jak w jego głowę wbija się tysiące dziwnych myśli, mnóstwo obrazów i wizji rozpryskujących się fragmentów mózgu i krwi. Widział jak dziewczyna zwala się na ziemię ,a z jej pięknej twarzy zostaje niezidentyfikowana miazga. I przerażenie, rozpacz ojca. Zamknął oczy i powoli się uspokoił odpychając wizje. Spojrzał jeszcze raz. Czy to wybryk losu, czy zabójca sam nieświadomie ustawił lunetę teraz krzyżyk celownika znajdował się idealnie na skroni dziewczyny. Wystarczyło tylko pociągnąć za spust, a pocisk z kroplą rtęci wystrzelony z ogromną mocą spowodowałby ,że głowa ofiary przestałaby istnieć. Nie zdawał sobie sprawy ,że cały jest mokry z potu i lekko drży. Palec na spuście drżał mu lekko, jednak morderca powoli zaczął go naciskać. Skupił się całą siłą woli na twarzy dziewczyny, teraz tylko ten widok miał przed oczami. Wiedział już co musi zrobić. W momencie gdy spust już prawie spowodował wystrzelenie pocisku dziewczyna roześmiała się radośnie do tłumu. Mężczyzna wiedział ,że zapamięta ten moment do końca życia. Kolejna twarz, tym razem roześmiana i niespodziewająca się tego co chwilę później nastąpiło dołączyła do koszmarów zabójcy. Narkotyk okazał się silniejszy.

[center]***[/center]

-Obejrzyj dzisiejsze gazety.- beznamiętny głos w słuchawce przerywany co jakiś czas elektronicznymi trzaskami spowodował ,że rozmówca zadygotał lekko.
-Wiem, widziałem. D...Doskonała robota...
-Pieniądze. Pozostałe 125 tysięcy dolarów. Prześlij je na to samo konto.- przerwał mu beznamiętny głos kontynuując wywód jakby nie słyszał słów swojego rozmówcy.- Plus 20 tysięcy wydatków jakie poniosłem. Nie podam Ci za nie rachunków, byłoby to bardzo głupie z mojej strony.
-Tak, oczywiście. Jeszcze raz Ci bardzo dziękuje, ja...
-Nie musisz. To i tak była stanowczo za mała cena...- rozmówcy pierwszy raz wydawało się ,że tajemniczy głos w słuchawce delikatnie zadrżał.
-Nie bardzo rozumiem. Jeśli chcesz ,żeby...- przerwał gwałtownie. W słuchawce telefonu słychać był już tylko monotonny sygnał, który oznaczał, że połączenie zostało przerwane.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
KrzysztofZW



Dołączył: 13 Sty 2006
Posty: 842 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 38 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:39, 28 Kwi 2006 Powrót do góry

Brawo! Wreszcie ktoś się wziął do pisania opowiadań!

Co do treści - nie przeczytałem całej, nie mam czasu dziś, ale po wstępie wnioskuje, że będzie bardzo ciekawa. Tajemnicza i ciekawa. Szykuje się naprawde nieźle.

Dobrze użyte słowa, zróżnicowane i dobrześrodki stylistyczne, ciekawa fabuła, momenty dobrej akcji - to, co podbija czytelników. Jutro z pewnością przeczytam do końca, bo widać, że trochę w to pracy włożyłeś.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Daernis



Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 172 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z troszeczke innej bajki ;)

PostWysłany: Pią 21:51, 28 Kwi 2006 Powrót do góry

Niestety potem traci na tajemniczości, bo czas mnie troche gonił (jutro wyjeżdzam a zamierzałem je tu umieścić). Potem napisze może podobne, ale dłuższe dużo ^^ jak bede mial wiecej czasu, czyli po majówce xP


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kamil Kania



Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 1048 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z dalekiego Południa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 15:36, 08 Cze 2006 Powrót do góry

Oto moja opowiesc. To wlasciwie dopiero jej poczatek bo ostatnio nie miałem czasu pisać.

OKO SMOKA


Rozdział 1
Czerwone Jajo
Latoris niegdyś piękna kraina ludzi, leżąca w wielkim świecie Nortmaru, stała się prawdziwym piekłem dla wszystkich żyjących tam stworzeń. Dziesiątki lat temu państwo to przeżywało swoje złote czasy, Król Marok X stworzył państwo bogactw pokoju i co najważniejsze wyplenił zło, lecz niestety nie do końca... Czternaście lat temu w pierwszy dzień wiosny do zamku przybył jeden z największych nekromantów Nortmaru, Król o tym nie wiedząc zaprosił go na bal. Czarnoksiężnik swymi potężnymi czarami zgładził Króla i Królową przejmując władzę nad Latoris. Ludzie od razu wszczęli bunt, tysiące mężczyzn ruszyło do walki, lecz Vatar - tak miał na imię nekromanta, zdołał przekonać do siebie wojsko należące niegdyś do Króla. To był już niestety koniec walk, buntownicy zginęli, wszyscy.
Latoris było teraz państwem wojen, głodu, wysokich podatków i zła. Lecz niewola Latoris jest niczym w porównaniu do tego co niedługo ma nastąpić...
Na południu państwa, niedaleko Taratis ważnego miasta portowego na wsi mieszkał pewien czternastoletni chłopak z rodziną, a nazywał się Thomas Lindborrow (Lindboroł). Rodzice Thomasa to ojciec, drwal Kratis i matka Enora. Thomas miał również brata Zaka i siostrę Hestę. Thomas był wysokim dobrze zbudowanym chłopcem, miał czarne włosy i niebieskie oczy, lubił chodzić z ojcem do lasu i trenować walkę mieczem. Zak był najstarszy z trójki rodzeństwa miał siedemnaście lat, następnie był Thomas i na końcu Hesta.
Był ciepły letni dzień kiedy ojciec Thomasa postanowił że idzie do lasu narąbać drzewa by miał co sprzedać, a następnie zapłacić trzymiesięczny podatek – 100 Votarów.
- Tato mogę iść z tobą? Pomogę ci – nalegał Thomas – proszę! Tato.
- Synu, Zak pójdzie ze mną ty tu zostań i zaopiekuj się matką – rzekł nieugięty ojciec Thomasa.
- Ale ojcze, Hesta zostanie z mamą....
- Taak, zawsze ja co Thomasie? – przerwała mu Hesta – dość tego! Ja też chce...
- Spokój! – krzyknął Kratis.
- Niech będzie, tym razem pójdzie ze mną Thomas, a ty Zaku zostaniesz w domu.
- Dobrze ojcze. Zawsze ten lizus ma to czego chce – mruknął do siebie Zak.
Thomas, był zachwycony bo ostatnimi czasy nie bywał w lesie, zabrał ze sobą nóż, kołczan ze strzałami oraz łuk, gdyby przypadkiem nadarzyła się okazja na polowanie. Ruszyli z ojcem do lasu, po kilkunastu minutach drogi znaleźli się w pięknym, wielki lesie. Wokoło rosły bujne dęby i buki, wszędzie dało się słyszeć ptasi świergot, gdyby zawitał tu jakiś elf z dalekich krain, nie przyszło by mu do głowy, że tak piękna kraina jest w rzeczywistości piekłem.
Dotarli na obszerną, zieloną polankę i tam rozbili mały obóz, bowiem by ściąć wystarczającą ilość drzew musieli spędzić tu przynajmniej kilka dni.
- Thomasie przynieś mi drewno na szałas – powiedział do chłopca ojciec.
- Dobrze już idę – odpowiedział.
- Tylko zbytnio się nie oddalaj – rzekł na zakończenie Kratis.
Thomas skierował się w stronę ścieżki nad leśny strumień, następnie ruszył w jego górę. Wiedział że rosną tam wspaniałe drzewa na szałas, jego oczekiwania sprawdziły się co do joty. Wyciągnął nóż i zaczął je ścinać ( były grube na kilka centymetrów ), po chwili miał ich wystarczająco dużo, więc zaczął wracać. Zrobił kilka kroków w stronę polanki, wtem runął na
ziemię. Okazało się, że zahaczył nogą o wystający z ziemi korzeń, który jakby wyrósł tu przed chwilą.
- Co to do cholery jest! – nagle krzyknął Thomas.
Z pozycji leżącej dostrzegł w ziemi, przysłoniętą leśnym bluszczem jaskinię do której prowadziły kamienne schody. Gdy szedł w tę stronę nie było jej widać, ponieważ zasłaniała ją skała która stała przed jaskinią. Thomas wstał na równe nogi i mimo wielokrotnych przestróg ojca wszedł w jej głąb. Chłopiec znalazł się w wąskim korytarzu, z głębi groty ku zdziwieniu Thomasa bił czerwony blask. Sala była duża, na jej ścianach widniały płaskorzeźby SMOKÓW! A co dziwniejsze w drugim końcu sali stały posągi dwóch smoków, trzymały w łapach prawdziwe jajo, całe czerwone duże ( może o średnicy trzydziestu centymetrów ) jajo. Jakaś siła kazała Thomasowi zbliżyć się do jaja i je ze sobą wziąć, było ciężkie, ważyło może około pięciu kilogramów. Thomas po chwili był na zewnątrz, wziął ze sobą patyki i wrócił na polankę.
- Tato popatrz co znalazłem! – mówiąc to pokazał ojcu jajo.
- Duże, na kolację zrobimy jajecznicę, gdzie to znalazłeś? – odpowiedział Kratis.
- Nie będzie żadnej jajecznicy! Ono jest moje, znalazłem je nad strumieniem – w tej chwili Thomas skłamał bojąc się reprymendy ojca, na temat: „ Zwiedzanie jaskiń”.
- Zgłupiałeś chcesz je zatrzymać? Skąd wiesz co się z niego wykluje?
- Nie wiem ale zapewne niedługo się dowiem! – powiedział Thomas.
- Aa, rób sobie z nim co chcesz! – odpowiedział ojciec chłopaka, tak zakończyła się ta rozmowa.

Rozdział 2
Miecz i Smok.
Robota szła bardzo dobrze, po trzech dniach spędzonych w lesie Thomas i jego ojciec mieli już wystarczającą ilość drewna. Jajo Thomas trzymał zawinięte w skóry w namiocie, by mogło się szybciej coś z niego wykluć, a na tą chwilę chłopak czekał z upragnieniem. Dni były bardzo upalne, tak bardzo że nawet ptaki nagle przestały śpiewać, w lesie panowała cisza jedynie od czasu do czasu można było usłyszeć skowyt jakiegoś wilka lub dzikiego psa. Kratis zaczął pakować rzeczy Thomasa który miał zawiadomić Zaka by ten przyjechał do lasu koniem wozić drewno. Thomas ucieszył się, że opuszcza las, tęsknił za matką, za ciągłymi kłótniami z Hestą, a nawet trochę za Zakiem. Thomas ruszył rankiem czwartego dnia od przybycia do lasu. Niedługo znalazł się przed domem, niósł ze sobą jajo zawinięte w skóry więc było niewidoczne. Zak stał przed domem i oporządzał konia.
- Zak skończyliśmy, możesz jechać po drzewo! – krzyknął zbliżający się do niego Thomas.
- Normalnie super! Nie mogłem się doczekać aż wrócisz, wiesz? – odpowiedział Zak z nutką pogardy w głosie.
- Ej, Zak co cię ugryzło? Następnym razem ty pójdziesz do lasu.
- Taaaa jasne – odburknął Zak, który wyjątkowo był dzisiaj nie w humorze.
Thomas udał się do domu, który zbudowany jeszcze za czasów panowania Maroka był piękny i obszerny, kolor miał biały, a dach zrobiony z drogocennych dachówek. Ojciec Thomasa był niegdyś jednym z ministrów, oczywiście za nim jeszcze władzę w Latoris przejął Vatar. Każde z rodzeństwa miało swój własny pokój, tam właśnie udał się Thomas. Jajo położył na łóżku i zaczął się przebierać, nagle jajo zaczęło pękać, a przez szpary z jego środka bił jasnoczerwony blask. Thomas patrzył na tą scenę z zapartym tchem. W chwilę później oślepiło go światło, a gdy zobaczył co wykluło się z jaja krzyknął:
- Do cholery co to ma być!
- Odbiło ci czy co? Chcesz żebym zawału dostał? Dopiero się wyklułem! – odpowiedział na krzyk Thomasa jakiś głos.
Na łóżku Thomasa siedział mały, może szeroki na pół metra, a długi na metr czerwony jaszczur ze skrzydłami – SMOK!
- Ty jesteś smokiem? – zapytał go Thomas.
- Chyba nie wyglądam na krokodyla? – odpowiedział ze śmiechem smok.
- No nie spotkałem gadającego smoka! – rzekł zszokowany chłopiec.
- Hej! Co się tak podniecasz Thomasie Lindborrow? – zagadnął go smok.
- Ty wiesz jak mam na imię!
- Oczywiście, że tak. Teraz chyba pora bym ja się przedstawił. Jestem Tros, jeździecki smok.
- Ale czemu jesteś taki mały? Myślałem, że smoki są bardzo duże – powiedział zdziwiony Thomas.
- Spokojnie dopiero się wyklułem za jakieś pół roku powinienem być dorosły. Jestem smokiem do jeżdżenia dlatego urosnę do rozmiarów coś około piętnaście na dwadzieścia metrów – odpowiedział Tros.
- DO JEŻDŻENIA?
- Podejdź bliżej to ci o wszystkim opowiem – Thomas usiadł na łóżku koło Trosa – a więc tak, nie znalazłeś mnie przypadkowo jesteś wybrańcem...
- Jak to? – przerwał smokowi chłopak.
- Nie przerywaj mi! Jak skończę wtedy będziesz mógł zadawać pytania – rzekł rozgniewany Tros – jesteś wybrańcem, któremu jest pisane posiadanie Oka Smoka, potężnego magicznego pierścienia. Tysiące lat temu smoki z pomocą ludzi i elfów stworzyły ten pierścień by mógł uratować Nortmar, gdy znajdzie się w niebezpieczeństwie i teraz właśnie jest ta chwila. Na pokrytej lodem północy Nortmaru, przeklęty czarnoksiężnik Natos próbuje otworzyć wrota demonów by te zalały świat, lecz potrzebny mu jest do tego potężny artefakt, którym jest Kryształ Świata. Kryształ jest początkiem i końcem wszystkiego, jest umieszczony na Eltarfos, wieży elfów sięgającej pod same chmury. Jeżeli Natos dobierze się do Kryształu będzie mógł otworzyć wrota i tym samym zniszczyć świat. Tu właśnie zaczyna się nasza rola musimy zdobyć Oko zanim czarnoksiężnik zdobędzie Kryształ. A, i jeszcze jedno przysłał mnie tu Smoczy Zakon, to on w pewnym sensie strzeże Oka, ale zanim udamy się do siedziby Zakonu musisz zdobyć Miecz Smoków!
- Fajnie, ale nie jestem zainteresowany!
- Nie zainteresowany? Świat spoczywa w twoich rękach, a ty po prostu mówisz: „Nie jestem zainteresowany”. Bez jaj tu chodzi o Nortmar! – rzekł zszokowany odpowiedzią chłopca Tros.
- Ale przecież ja jestem chłopcem a nie rycerzem! – powiedział Thomas.
- A powiedz mi czy każdy od razu rodzi się rycerzem? – ciągnął dalej smok – Nauczysz władać się mieczem, posługiwać tarczą i nosić zbroję.
- Dobra, ale teraz muszę zadać ci kilka pytań – rzekł Thomas – dlaczego Zakon strzeże Oka w pewny sensie?
- No widzisz obowiązek ten został powierzony dwóm najpotężniejszym smokom Nortmaru, jakieś kilka tysięcy lat temu. No i od tego czasu eee... jak by to powiedzieć eee... no, zdziczały?
- No to super! – odpowiedział Thomas. – Następne pytanie, gdzie jest ten Miecz Smoków?
- W tej jaskini w której mnie znalazłeś...
- No to w drogę, nie ma czasu do stracenia – przerwał Trosowi Thomas.
- Jest tylko jeden mały problem – zaczął Tros. – Miecz jest ukryty za tajemnym przejściem w jaskini, jest strzeżony przez dwa duchy smoków i musisz pójść po niego sam.
- Hmm widzę, że piętrzą się przede mną coraz większe trudności, dobra ale jak pokonać te duchy – powiedział trochę podniecony zapowiadającą się przygodą chłopak.
- „Duchy są potężne lecz sobie nie sprostają” , broń przeciw nim znajdziesz w grocie. Tylko tyle mogę ci powiedzieć – rzekł smok.
- Rozumiem, kolejna zagadka, tak? Ja już ją rozwiążę! – krzyknął bojowo Thomas.
Nagle usłyszał dobiegające z dolnego piętra domu głosy:
- Thom czemu tak krzyczysz? Z kim tam rozmawiasz?
- O cholera! – krzyknął do smoka chłopiec – schowaj się w szafie, no już! – mówiąc to wskazał na dużą szafę stojącą w kącie pokoju.
Drzwi otworzyły się, a do pokoju wpadła Hesta, na szczęście Tros zdążył się w porę schować.
- Thom, gadasz do siebie czy co? Przecież tu nikogo niema! – powiedziała zdziwiona Hesta.
- Eeee... No wiesz, przecież lubię gadać do siebie – odpowiedział na pytanie siostry Thomas ( robiąc z siebie idiotę ).
Wtem Hesta wyszła z pokoju, myśląc sobie jakiego ma świrniętego brata.
- Huuu, było gorąco! – powiedział Thomas.
- To była twoja siostra? Dobrze, przynajmniej nie muszę ci tłumaczyć, że nikt oprócz ciebie nie może odkryć mojego istnienia, a zwłaszcza tożsamości – rzekł Tros.
- Gdzie ja cię schowam? – myślał na głos chłopiec.- Hmm, może w szopie?! Nie jest tam wygodnie, ale przynajmniej jest się gdzie schować.
- Wszystko mi jedno, byle było co jeść – odpowiedział smok.
- JEŚĆ! No właśnie, czym mam cię kurde karmić? – zapytał Thomas.
- Trochę mięsa nie zaszkodzi...
- JUŻ WIEM! – przerwał smokowi chłopiec.
- Co wiesz?
- Póki co będziesz wyrośniętą jaszczurką, będziesz mógł ze mną tu mieszkać, nie będę musiał cię ukrywać i co najważniejsze będziesz miał co jeść. Co ty na to?
- Kto jak kto ale ja nie będę udawał jaszczurki! Koniec kropka! – rzekł zbulwersowany propozycją chłopca smok.
- Wolisz mieszkać w zimnej mokrej szopie i zjadać robaki? – powiedział Thomas by zniechęcić smoka.
Thomas postawił Trosa w trudnej sytuacji, nie wiem czy wiecie ale smoki kochają dobrze pojeść. Po chwili namysłu smok odpowiedział:
- Niech będzie ale zgadzam się udawać jaszczurkę tylko dla dobrego jedzenia.
Tymczasem Hesta rozmawiała z mamą piętro niżej.
- O! Słyszysz mamo Thomas znowu gada do siebie – powiedziała do mamy Hesta.
- Skarbie, wiesz że twój brat czasami się wygłupia nie ma co brać tego do siebie – odpowiedziała Enora.
Wtedy Thomas schodząc z Trosem po schodach zapytał:
- Co będzie na obiad?
- Co, co to jest!? – krzyknęła Hesta widząc Trosa.
- No wiesz siostro, to tylko wyrośnięta jaszczurka! – odpowiedział od niechcenia Thomas.
- Na obiad będzie kurczak – odpowiedziała na pytanie syna Enora.
Wtem chłopiec i smok opuścili kuchnię i wyszli na dwór, tam spędzili resztę dnia. Następnego ranka Thomas wziął ze sobą łuk oraz strzały i ruszył po Miecz Smoków, a Tros został w domu. Po jakichś trzydziestu minutach drogi chłopiec stał przed wejściem do jaskini.
„Dobra wchodzę”, powiedział Thomas sam do siebie i wszedł do jaskini. Niczym nie różniła się od czasu gdy Thomas znalazł tu jajo Trosa, gdzieś musiało być tu tajemne przejście o którym mówił smok. Podszedł do dwóch posągów smoka i przez przypadek przekręcił jednemu z nich głowę, widząc to analogicznie postąpił z głową drugiego smoka, wtem podłoga pod stopami chłopca zapadła się. Thomas leżał na zimnej kamiennej podłodze, kilka kroków dalej był tunel prowadzący zapewne do Miecza. Wszędzie wokoło leżały sterty luster i lusterek, Thomas ruszył w głąb tunelu, wydawało mu się, że ciągnie się w nieskończoność, aż wreszcie ujrzał blask zwiastujący koniec tunelu. Znalazł się w obszernej sali, a na jej środku stał posąg smoka, który trzymał miecz. Thomas sięgnął po ostrze i wtem stało się coś dziwnego, chłopiec uderzył dłonią o jakby szklaną lecz twardą jak kamień przeźroczystą osłonę, która oplatała miecz. Nagle usłyszał syczący głos:
- Jak śmiesz dotykać Miecza Smoków i kim jesteś?
- Ja... ja... tylko no... przysłał mnie smok Tros bym zabrał ostrze! – odpowiedział chłopak rozglądając się wokoło, by znaleźć źródło tajemniczego głosu.
- Przysłał cię smok? Kim jesteś, pytam ostatni raz! – rzekł głos.
- Ja jestem Thomas, no jestem człowiekiem.
- Dobra dość tego, zaraz zginiesz ludzki pomiocie! – w tej chwili przed Thomasem pojawił się DUCH, a raczej dwa DUCHY!
- Ej... Chłopaki ja nie chciałem was urazić ja zaraz sobie stąd pójdę tylko mi nic nie róbcie, jestem za młody by umierać. – w tej chwili Thomas zaczął uciekać.
Znalazł się w tunelu i zaczął biec ile sił w nogach, za nim gnały duchy. W tej chwili przypomniał sobie słowa Trosa: „ Duchy są potężne lecz sobie nie sprostają”, zanim jeszcze zdążył zastanowić się co oznacza ta zagadka, jeden z duchów wystrzelił w jego stronę ognisty pocisk, który zaczął palić się na posadzce zagradzając tym samym drogę ucieczki. Thomas był w pułapce.

Rozdział 3
Zbrojmistrz Arton

Lustra, to o nich mówił Tros! Thomas skoczył do najbliższego, złapał w dłonie i zasłonił się przed kolejnym pociskiem ducha smoka. Strzała w jakiś magiczny sposób odbiła się od lustra i ugodziła ducha, który wydając z siebie straszliwy jęk zniknął, to samo Thomas zrobił z drugim duchem, droga do Miecza Smoków był wolna. Chłopiec powrócił do komnaty i wyciągnął tym razem bez większych problemów miecz z łap posągu. Był on bardzo długi, a zarazem lekki, ostrze co chwilę pobłyskiwało dziwnym blaskiem i wyryte były na nim smoki stojące na dwóch łapach, rękojeść była zdobiona złotem oraz dziwnie pofalowana, a na jej brzegach pobłyskiwały czerwone diamenty. Thomas był zachwycony wyglądem miecza, gdy dość się już napatrzył schował go w pochwę która również była ozdobiona wizerunkami smoków i diamentami. „ Dobra, mam miecz czas wracać do domu” rzekł sobie w duchu Thomas i ruszył do wyjścia.
Gdy wrócił do domu od razu poszedł do pokoju, nie pokazując nikomu miecza, a tam Tros spokojnie spał na łóżku.
- WSTAWAJ! – krzyknął chłopiec.
- AAAAAAA! Odbiło ci już do reszty! – odpowiedział na krzyk Thomasa smok.
- Ha ha ha! Myślałem, że smoki nie są aż tak tchórzliwe!? – ciągnął dalej Thomas. – Nie mogłeś powiedzieć, że te duchy będą chciały mnie zabić?
- Eee... No wiesz wtedy mógłbyś stchórzyć, a na to nie mogłem sobie pozwolić – rzekł w odpowiedzi Tros.
- Nie no! Ale lepiej jak by mnie spaliły żywcem!
- Wiedziałem że rozwikłasz moją zagadkę – powiedział zadowolony z siebie smok – ale dość już o tym. Teraz, gdy masz miecz musisz udać się do miasta i ulepszyć go u zbrojmistrza Artona, do tego celu posłuży ci skorupa mojego jaja.
- Do ARTONA!? On należy do Zakonu? – zapytał zdziwiony Thomas.
- Tak i jest najlepszym kowalem, jakiego ta ziemia kiedykolwiek widziała!
- Dobra, wyruszę jutro o świcie, a teraz...
- Thomasie chodź natychmiast rąbać drzewo! – krzyknął znajdujący się piętro niżej Zak.
- No cóż teraz idę rąbać drzewo – dokończył Thomas.
Popołudnie minęło na robocie z drzewem, a wieczorem zmęczony chłopak runął na łóżko i zasnął. Śniło mu się, że jest rycerzem w pięknej błyszczącej zbroi i właśnie ratuje księżniczkę z łap wstrętnych orków, już ma ją pocałować już jej usta dotykają jego ust i...
- Cholera wstawaj Thomas! – krzyknął nagle Tros, przerywając tym samym piękny sen chłopca. – Jest już jedenasta, a ty miałeś wyruszyć do miasta z samego rana!
- CO!? Już się zbieram, ale nie musiałeś przerywać mi snu! Był taki piękny... zresztą nieważne.
Thomas ubrał się i ruszył biegiem do miasta. Pogoda była piękna, śpiewały ptaki ale na północnym niebie chłopak zauważył coś niepokojącego. Chmury tam były czerwone i co chwilę błyskały pioruny, zło było coraz bliżej Latoris. Po godzinie drogi Thomas stał przed zbrojownią Artona, bywał tu tylko czasami by naprawić różne narzędzia, ale mimo wszystko nie lubił tego miejsca.
- Halo, jest tu kto? – zapytał chłopak.
- Tak, a czego tym razem szukasz chłopcze – odpowiedział głos.
Tego Thomas nie lubił najbardziej, nie lubił gdy ktoś do niego mówi, a on go nie widzi.
- Eee... Chciałbym no... żeby mi pan ulepszył Smoczy Miecz skorupą z jaja smoka – powiedział niepewnie chłopak.
- CO!? – usłyszał w odpowiedzi, a zanim pojawił się Arton.
Zbrojmistrz był umięśnionym wysokim ( trochę wyższym od Thomasa ) mężczyzną o blond włosach i brązowych oczach, w ręku trzymał młot.
- Wiesz słyszałem – ciągnął dalej Thomas – od pewnego smoka, że należysz do Smoczego Zakonu i jesteś doskonałym kowalem. No więc ulepszysz ten miecz?
- Taki dzieciak w Zakonie, smokom już naprawdę odbiło! No dobra dawaj ten miecz – odpowiedział niemało zdziwiony kowal.
- Tros to znaczy smok, tak ma na imię, powiedział mi że jestem wybrańcem i muszę zdobyć Oko Smoka – rzekł dumnie chłopak.
- A ja myślałem, że smokom odbiło. ONE SĄ POSTRZELONE! – tym razem Arton miał taką minę jakby mu przynajmniej powiedzieli, że jego teściowa (o ile ją ma) właśnie się z nim pogodziła i odstąpiła połowę swojego majątku.
-Dobra masz ten miecz – w tej chwili Thomas podał go zbrojmistrzowi – kiedy będzie gotowy?
-Przyjdź jutro – rzucił na pożegnanie Arton.




No i jak sie podoba?? Question


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Daernis



Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 172 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z troszeczke innej bajki ;)

PostWysłany: Nie 1:19, 03 Gru 2006 Powrót do góry

Znudzony strażnik sprawdzający bilety, spojrzał na mężczyznę ,który przedstawił się jako John Harris. „No tak... Drogi garnitur, biała koszula, spodnie w kancik. Kolejny nadęty bubek ,zamierzający najeść sie ,wypić i porozmawiać o niczym z pozostałymi równie nadętymi bubkami.”. Zerknął do listy gości- oczywiście był „Harris”. Harris John, z Angli.
-Życzę udanego przyjęcia, panie Harris.- odpowiedział niezbyt szczerze, wskazując mężczyźnie korytarz ,aby szedł dalej. Czarnowłosy Anglik o brązowych, ciemnych oczach uśmiechnął się tylko w podziękowaniu i pewnym krokiem udał się we wskazany kierunkek Szybko znalazł się w sali głównej i wtopił w tłum gości.

***

„92 minuty do zakończenia... 91 minut do zakończenia... 90 minut do zakończenia...”- takie myśli przelatywały przez głową Albertiniego, gdy chodził w tłumie gości i witał się z każdym nowoprzybyłym. Według niego cały ten kram był w zupełności niepotrzebny... Bal charytatywny- jasne. Każdy z tych tutaj przyszedł tylko po to ,aby „pokazać światu jacy to są dobroduszni” i obowiązkowo dać się ująć błyskowi flesza gdy wrzucają „olbrzymi” datek do 1,5 metrowej skarbonki na środku sali... Miłosierni samarytanie, dobre sobie.

***

-Witam pana serdecznie, burmistrzu.
-Ja również witam. Jak się podo...
-Wspaniałe, oczywiście! Świetne przyjęcie, zapewne kosztowało majątek!
-Tak, tak bylo. Czy wrzuciła pani już do ska...
-Oh, przepraszam na chwile. Widzę nową znajomą twarz w tłumie! Dobrego dnia panie burmistrzu.

***

-Zaprawde gratuluję gustu, panie burmistrzu. Wyśmienite przyjęcie.
-Dziękuje.
-Wszystkie głodujące dzieci będą panu dziękować za tą uroczystość... Ja już wrzuciłem kilka dolarów od siebie- 30 tysięcy dokładniej mówiąc. Ale cóż to jest w obliczu takiej ilości głodujących...
-Nawet nie wie pan, jak miłe mi są dla ucha pańskie słowa...
-Ale to prawda panie burmistrzu. Mogę zapytać o coś, tak od serca?
-Oczywiście...
-Czy tamten reporter, który nas nagrywa i fotografuje, jest przypadkiem z „Corriere della Sera”?

***

Albertini miał stanowczo dość wszystkich tych ludzi- burakowatych, napuszonych i zakłamanych dupków. Postanowił sobie ,że nigdy więcej nie zrobi już żadnego przyjęcia, czy to charytatywnego czy nie... Westchnął ciężko i spojrzał na otaczających go gości i pomieszczenie. Marmurowe kolumny, czerwone zasłony przewiązane złotymi wstążkami, przy ściane 10 metrowy stół z jedzeniem. Po drugiej stronie antyczne wazy i długie, zawinięte schody na piętro. Taka bogate rezydencja, a tak mało radości mu sprawia w niej przebywanie... Przynajmniej córka ją lubi.
Miał dość. Skierował się w kierunku schodów, przechodząc zgrabnie między gośćmi.
-Jakby ktoś o mnie pytał, to źle sie poczułem i poszed...- zaczął mówić do strażników, którzy szli za nim ,lecz przerwał gwałtownie ,gdy wpadł na niego jeden z gości, który akurat przeciskał się w stronę stołu. Albertini poczuł lekkie ukłucie w bok, gdy mankiet albo jakaś spinka mężczyzny niechcący się w niego wbiła. Facet zatrzymał się od razu i zaczął przepraszać burmistrza, pomagając mu ustać na nogach. Albertini tylko potrząsnął głową, rzucił krótkie „nie szkodzi” i kontynuował:
-Jakby o mnie ktoś pytał, to poszedłem na górę, położyć się do pokoju.- dokończył i ruszył dalej. Jednak gdy tylko doszedł do schodów i zaczął po nich wchodzić, nie zwracając uwagi na spojrzenia gości i uśmiechając sie przepraszająco, poczuł ,że faktycznie czuje sie słabiej. Nogi zaczęły go pobolewać, a w skroniach poczuł pulsujące tętno. Przytrzymał sie poręczy mocniej i chciał iść dalej, jednak naraz jakieś żelazne obcęgi schwyciły go za gardło i przytrzymały odcinając dopływ powietrza. Albertini zachłysnął się zaskoczony i zakasłał, próbując doprowadzić chociaż odrobinę tlenu do organizmu. Gorąco ,które eksplodowało mu w klatce piersiowej sprawiło ,ze zachwiał się momentalnie i upadł na ziemię, staczajac sie po schodach. Ludzie na sali zaczęli krzyczeć i podbiegać czym prędzej. Skurcze ,które zaatakowały jego ciało spowodowały ,ze mężczyzna cały zaczął się trząść i zaciskać dłonie na czerwonym dywanie. Ktoś krzyknął „wezwijcie lekarza!” ,ktoś inny po prostu „na pomoc!”...
Przez czerwone plamy i ciągły ból, dostrzegł czarnowłosego mężczyznę ,który się nad nim pochylił ,jednak jego twarz była na tyle zamazana, że nie potrafił stwierdzić ,który to z gości.
-Padaczka!- usłyszał jak przez mgłę. „Idiota! Nigdy nie cierpiałem na padaczkę! Zawał raczej!”. Mężczyzna wyciągnął coś z kieszeni i przystawił do ucha. „Komórka... Dzwoni po pogotowie...”-Halo?! Szpital?! Potrzebna szybko pomoc do rezydencji burmistrza! Adres Vine Ave 1!- glos mężczyzny był poddenerwowany i dziwnie zniekształcony przez szum w uszach chorego. Do tego krzyki ludzi i zaniepokojone szmery, zagłuszały wszystko. Przez całe to zamieszanie ,do uszu leżącego dotarły jednak dziwne słowa, które odpowiedział rozmówca w komórce. Słowa tak nie pasujące do sanitariusza, a tylko dlatego dosłyszane ,bo mężczyzna przyklęknął tuż przy nim...
-Jasne szefie. Już jedziemy.- wesoły charakter odpowiedzi wręcz uraził Albertiniego. „Powinni mieć odrobinę taktu w tych szpitalach! Gdyby... gdyby...” słowa coraz trudniej formowały się w jego głowie... Świat zamazał się już całkowicie i odpłynął w ciemność...

***

-Szybko, szybko! Tędy!
-Proszę nas przepuścić! Jesteśmy sanitariuszami! Proszę zrobić miejsce! Odsunąć się!
-Czy on żyje?
-Żyje. To atak nawrotowy padaczki, potrzebna mu hospitalizacja. Chłopaki- bierzemy go na nosze. Raz... Dwa... Trzy!
-Będzie żył?! Czy burmistrz wyjdzie z tego?!
-Jak tylko się odsuniecie i dacie nam przejść- tak!
-Wszyscy słyszeli! Zrobić przejście sanitariuszom! Odsunąć się od drzwi!

***

Zaniepokojony strażnik patrzył jak obok niego przechodzą sanitariusze, niosąc na noszach burmistrza podłączonego do aparatu tlenowego. Za nimi ludzie cisnęli sie do wyjścia i szeptali miedzy sobą. Trójka sanitariuszy przeniosła Albertiniego do stojącej na zewnątrz karetki i ulokowała go z tyłu, zamykając za nim drzwi samochodu, wraz z dwójką z nich w środku. Ostatni wsiadł na miejsce kierowcy uruchamiając silnik, po czym ruszył z piskiem opon, włączając syrenę. Minęła chwila i pojazd zniknął za zakrętem ulicy, a strażnik westchnął i odwrócił się do wychodzących ludzi. Teraz musiał uspokoić tych wszystkich ważniaków...

***

Czarnowłosy mężczyzna szedł spokojnie ulicą, pogrążony w myślach. Gdy mijał jeden z przydrożnych śmietników, nie zwalniając, wyciągnął rękę z kieszeni i wrzucił do niego jakiś mały przedmiot. Cienka igła z wydrążonym środkiem brzdęknęła o jakąś butelkę i zniknęła między pozostałymi śmieciami. Mężczyzna schował rękę z powrotem i wszedł w jeden z zaułków, kierując się do pozostawionego nieopodal samochodu...


////////////////////////

Napisane na szybko i z nudów. Nie chce mi sie sprawdzać poprawności językowej, więc zdania mogą być (i zapewne są) nieco nieskładne Wink Nie jest to piękne opowiadanie ,ale nie chce mi sie go szlifować xD Miało być inne ,ale jak już zacząłem tak ,to stwierdziłęm ,ze i tak skończe ^^'


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viltharis
Naczelnik


Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 3626 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 11:37, 03 Gru 2006 Powrót do góry

Pierwsze opowiadanie Daego przeczytałem już dawno, jak się jeszcze chodziło do jednej szkoły i nie miało problemów w liceum... Wink Wtedy było pod koniec kilka błędów, których jednak ja nie wychwyciłem (no, może jeden). Uznałem więc opowiadanie za dobre, choć nie w moim klimacie.

Pierwszy rozdział opowiadania Kamila bardzo dobry z wyjątkiem takiego pędu. Jak dla mnie za mało troszkę bardziej szczegółowych opisów w tej jaskini smoka, co spowodowało takie mocne przyspieszenie całej tej akcji, ale nie to się przecież liczy. Wink Fabuła naprawdę fajna. W drugim rozdziale troszkę uderzyła mnie banalność rozmowy, ale to naprawdę nie jest duży błąd. Końcówkę jeszcze popraw tego rozdziału. Podobały mi się opisy. Trzeci rozdział fajny. Wink Podsumowując to masz bardzo fajny pomysł, dobrze opisujesz, ale słabo Ci idą rozmowy, jednak bardzo przyjemnie się czyta Twoją pracę.

Hmmm... Dae... Skąd ja to znam? Wink Ciekawe kto siedział w tej karetce... Very Happy

Kurcze... dziś napiszę i swoje! Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kamil Kania



Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 1048 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z dalekiego Południa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 12:05, 03 Gru 2006 Powrót do góry

Ostatnio czasu nie nan ale mnie kusi żeby coś jescze napisać Smile Tym razem dłuugiego Wink Ale wymyślić jakąś bardzo fajną fabułę...

Dzieki za ocene Vilth Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viltharis
Naczelnik


Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 3626 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 18:06, 03 Gru 2006 Powrót do góry

Rozdział I
Sveina wstała z ziemi przed kapliczką wielkiej, zapomnianej boginki słońca, Yenny. Czasy się zmieniły... Ludzie o ciemnych włosach i oczach z dalekich, południowych krain, nazywanych Sørling najechali i bezlitośnie pozabijali te plemiona północne, które zbuntowały się przeciw ich władzy. Inne, które poddając się chciały zapobiec rzezi skazały się tylko na okrutny, długotrwały los niewolników. Teraz zaś zaczął się najgorszy okres ze wszystkich, które jak dotąd ich nawiedziły... Sørlingowie zapragnęli zaprowadzić na tych ziemiach swój własny porządek, a nie tylko pobierać podatki i nadzorować każdy ruch plemion. Kulturowo bowiem, podobni niby sobie ludzie, różniący się jedynie częścią walorów fizycznych, byli zupełnie odmienni. Kobiety w plemionach Snar stały na wyjątkowej pozycji. Dzierżyły w swych dłoniach władzę królewską, sądowniczą, a także duchowną. Wojownicy byli obojga płci, jednak żeńska część społeczeństwa rzadko zajmowała się sprawami domowymi, choć miała taki obowiązek, będąc przy nadziei. Ciemnoocy i ciemnowłosi Sørlingowie już tymi dwiema cechami wyglądu odbiegali od Snarów, a raczej należałoby powiedzieć Snarek, natomiast ich kultura różniła się jeszcze bardziej. Kobieta w ich mniemaniu miała być nałożnicą, służebnicą, niemalże niewolnicą mężczyzny. Nie miała głosu i niejednokrotnie padała ofiarą bestialstwa ze strony drugiej płci. Takie teraz próby podjęli Sørlingowie, względem snarskich kobiet, które jednak mężnie stawiały czoła temu wykulturowieniu i krzywdzie... Pomyśleć, że wojna miała miejsce lewie kilka lat temu... Sveina była jedną z tych, które walczyły z mężczyznami do samego końca. Wraz ze swymi wiernymi towarzyszkami i jednym towarzyszem stawiała czoła ciemnowłosym dotąd, aż wpadła w pułapkę. Wiele zginęło, kilka trafiło do niewoli, a jeszcze inne uciekły. Sveina zrobiła to, co ta ostatnia grupa... uciekła. Jednak jako jedyna powróciła do ludzkiego obozu, w kilka dni później by odbić pojmane towarzyszki. Udało jej się ocalić tylko dwie. Reszta zginęła we wcześniejszych egzekucjach lub w skutek odniesionych ran po albo w trakcie walki... Odtąd młoda Esja i Arna podróżują wraz z nią. Kapliczka przed, którą się znajdowały była niegdyś częścią terenów Dorssek, rodzinnego plemienia Sveiny, teraz jednak mieszkali tu Sørlingowie, a resztka jej plemienia została przeniesiona na mniej żyzne tereny na północy, albo wcielona w szeregi służebnic...
- Sveina... Sveina, wszystko dobrze? – zapytała Esja szturchając starszą od siebie kobietę po ramieniu.
- Co? Ech... Tak wszystko dobrze – odrzekła wojowniczka otrzepując kolana ze śniegu, jaki przez ¾ roku okrywał białym puchem wszystkie północne krainy. Sveina często miała ostatnio takie momenty... wspomnień. – Czas ruszać dalej.
Wszystkie kobiety były już gotowe do drogi, a więc ruszyły dalej na wschód, chcąc ominąć wioskę okrutnych ludzi znajdującą się za lasem po ich prawej stronie. Ich wędrówka nie miała sensu; odkąd uciekły tułały się po świecie bez wiadomego celu. Znany strumień, wzdłuż, którego teraz szły, ośnieżony las Heilagurskógur, niegdyś święte miejsce zbiórek druidek-kapłanek, zamarznięte jezioro Irdish... te wszystkie miejsca... pomniki jej dawnego życia tak bliskie, a zarazem tak obce... Kolejny dzień minął spokojnie. Tereny te często nawiedzały wiatry od jeziora, jednak tym razem natura je oszczędziła zsyłając jedynie leciutki wiatr nie przeszywający tak straszliwie mrozem. Pod wieczór schroniły się w pieczarze opodal źródła strumienia, którym szły. Sveina z przerażeniem zauważyła, że nie może przypomnieć sobie jego nazwy, gdy nagle ta, sama nasunęła jej się na myśl... Kastali... Arna pierwsza wyszła przed jaskinię wartować. Pozostałe dwie kobiety przytuliły się mocno do siebie, by zapewnić wzajemne ciepło. Wartowniczka była wysoką, troszkę ponad dwumetrową kobietą o szerokich barkach i sporych mięśniach. Posługiwała się dwoma toporami, jako, że poświęciła się Öxi, bogini wojny i ognia, której atrybutem była ta broń, więc kobiety zabijające w jej imieniu nie mogły nosić innej broni. To, że jednego topora Arny wielu Sørlingowów mogłoby unieść tylko za pomocą dwóch rąk było już inną sprawą... Noc była spokojna. W lasach o tej porze roku zwierzęta spały lub były na tyle cicho, że nie sposób ich usłyszeć. Jedna tylko sowa, biała, o grubym puchu na skrzydłach i torsie pohukiwała na drzewie nad pieczarą. Gwiazdy zasłaniane czasem przez chmury świeciły mocno, jednak bez wsparcia księżyca, będącego akurat w nowiu nie były w stanie dać nawet najmniejszego światła. Kiedy jej warta dobiegła warty służka Öxi zbudziła Esję, a sama poczęła odprawiać rytuał ku czci wszystkich bogów, jednak najbardziej ku swej patronce. Pierwsza jego część polegała na modlitwie w pozycji klęczącej w oparciu o swą broń, a następna, trwająca ponad godzinę, miała na celu hart ducha. W zupełnym negirzu Arna ułożyła się w śniegu przyciskając swe topory to torsu. Oddech jej przy tym ani na chwilę się nie zmienił, pomimo tak straszliwego zimna. Esja w tym czasie stróżowała, aby nikt nie zaskoczył którejkolwiek z towarzyszek. Kiedy modły wielkiej kobiety skończyły się powstała i podeszła do Esji, która zdawała się przy niej tak niewielka, a miała przecież ponad 170 cm wzrostu i wysportowane ciało. Tak to już było u Snarek, gdzie za ubogie we wzrost uważano te posiadające 160 – 170 cm, a bogate były te niemal dwumetrowe. Młodsza z kobiet miała około piętnastu lat, a więc miała jeszcze troszkę czasu na rośnięcie. Posługiwała się biegle łukiem i oszczepem, a jej charakterystyczną cechą były ciemne włosy, które były niezwykle rzadkie u Snarek. Ponad to dziewczyna rosła na wyjątkowo piękną kobietę.
- Sveina ma się coraz gorzej... – zaczęła Esja.
- To prawda – przytaknęła krótko Arna. – To chyba jednak nie jest dziwne...
- Masz rację Arno, ale mimo wszystko niepokoi mnie to.
- Mnie też dziecino, mnie też... – na chwilę zapanowała cisza, którą znów przerwała wielka wojowniczka. – Na razie nic z tym nie zrobimy. Zbudź mnie na jej wartę. Ona i tak niewiele ostatnio sypia...
Po tych słowach Arna przytuliła się do Sveiny dając jej ciepło. Esja została sama... Duża część jej warty minęła spokojnie, jednak nie cała. Ze strony lasu dał się słyszeć bowiem straszliwy trzask, którego nie mogła wykonać żadna inna istota poza człowiekiem. A raczej Sørlingiem, gdyż większość Snarek potrafiła się świetnie skradać od czego wyjątkiem była niestety Arna. Dziewczyna ruszyła do namiotu by ostrzec swe towarzyszki, jednak nie uszła trzech kroków, gdy podła krzycząc od oszczepu, który mierzony w łopatkę przeleciał jej jednak tuż od barkiem rozorując całą pachę. Pozostałe kobiety pobudziły się od razu słysząc wrzaski swej przyjaciółki i wychowanki zarazem i wybiegły za pieczarę zaopatrzając się uprzednio w swą broń. Pierwsza do Esji dotarła Sveina, która pomimo wieku trzydziestu kilku lat nie utraciła swej szybkości i odciągnęła dziewczynę za drzewo skrywając tym samym od kolejnych pocisków, których zaraz wyleciała seria. Arna odtoczyła się w drugą stronę za spory kamień, mogący być niegdyś obiektem kultu. Z lasu krzycząc straszliwie wybiegli dwaj mężczyźni, obaj z siekierami, jednak po ilości pocisków można było sądzić, że napastników był co najmniej tuzin, jeśli nie więcej. Kamień był na tyle wysoki, że Arna mogła wstać i szeroki, że mogłoby się zmieścić tam jeszcze pięć kobiet takich jak ona. Zza winkla wybiegł pierwszy drwal. Siekiera jego była naprawdę imponującej wielkości, jednak człowiek nie potrafił nią władać. Zaraz za nim wybiegł drugi, podobny... Ku dziewczynie poleciała pierwsza siekiera, ta odbiła ją w górę, drugą zaś, która atakowała zaraz po pierwszej przyjęła na miecz i odepchnęła delikwenta do tyłu. Drugi w tym czasie zdołał opanować broń, ale to Arna zaatakowała potężnie w kierunku głowy i po niedokończonym bloku trafiła w głowę wrzynając się swoim toporem do połowy czaszki, a drugim ciskając w kompana półgłówka. Pod wpływem uderzenia klatka piersiowa wieśniaka otworzyła się, a on sam bezdźwięcznie padł na ziemię obficie brocząc krwią. Wojowniczka obiegła kamień z drugiej strony i popędziła między drzewami w stronę tych, którzy walczyli na odległość. W tym samym momencie Sveina stale opatrująca Esję usłyszała obok siebie szczęk metalu. Kiedy obejrzała się w tamtą stronę zobaczyła mężczyznę biegnącego na nią w pełnej zbroi płytowej. Trzymał od w rękach oburęczny miecz i wymachiwał nim we wszystkich kierunkach. Tak ich właśnie Sveina zapamiętała... Okrutnicy w pięknych, błyszczących zbrojach siłą krzewiący swe prawa. Z nienawiścią wojowniczka stanęła przed nim ze swoim uzbrojeniem: świętym mieczem z brązu, pamiątką jeszcze po swej matce, która ponoć była czarownicą i stary, rodowy miecz zaklęła tak, że nigdy miał się nie złamać. Facet podbiegł już bardzo blisko i zaatakowała prostym cięciem od boku. Kiedy jednak Sveina chciała je zablokować okazało się to być fintą i broń poszybowała ku jej twarzy. Szczęśliwie kobieta odsunęła głowę na tyle, że błąd kosztował ją tylko krwawą szramę ciągnącą się przez całą twarz. Za mało ćwiczyła... Naparła od razu na wroga, sprawiając, że ten musiał zablokować kilka jej następnych uderzeń i cofnąć się kilka kroków. Nagle on zaatakował, jednak Snarka miała to pod kontrolą; zablokowała uderzenie faceta i wywinęła młyńca oboma mieczami tak, że w efekcie pozbawiła walczącego miecza (całe szczęście, że w tym świecie nie wymyślono zatrzasków Wink). W następnej kolejności obróciła mieć i wcisnęła mu go między płyty zbroi raniąc dotkliwie. Przeciwnik próbował uciec po swój miecz, ale kobieta była szybsza i odrzuciła broń daleko za siebie, na co facet wzniósł ręce do góry.
- Zdejmij hełm, już! – wrzasnęła na to kobieta, a ten posłusznie spełnił jej prośbę, na co natychmiast ogłuszony.
Arna tymczasem wypadła za Sørlingów z bronią dystansową. Zostało ich dwóch, bowiem reszta zbiegła na dół. Przestraszona tym faktem wojowniczka zaatakowała pierwszego od tyłu przepraszając za to Öxę i przepoławiając ponad pasem. Drugi obrócił się i starał zablokować jej cios łukiem. Po potwornym uderzeniu Arny jego własna matka nie wiedziałaby czy to na pewno ten biedny łucznik. Wojowniczka ruszyła pędem w dół widząc, że pozostali faceci walczą już z rzucającą się dziko Sveiną. Najstarsza właśnie zcięła głowę jednemu z włóczników robiąc wcześniej piruet obok jego włóczni. Drugi facet zaatakował ją siekierą, jednak ta zbiła ją w bok i sztychem przebiła go na wylot w okolicach pępka. Arna dobiegła już z walecznym okrzykiem, spadając z góry niczym olbrzym na głowy przerażonych Sørlingów. Pierwszego z nich trafiła swym straszliwym toporem w klatkę piersiową odrzucając go na innego. Kolejny wypuścił bezużyteczną w walce bezpośredniej włócznię i uderzył ją pięścią w twarz. Szybko tego pożałował, bowiem podobny cios Arny starczył by skręcić delikwentowi kark. Ludzie wpadli w panikę. Sveina po krótkim pojedynku z kolejnym siekiernikiem ubiła go zwalając na ziemię. Reszcie udało się uciec, bowiem starsza i szybsza z dwóch Snarek była zbyt zmęczona i zatroskana swą wychowanką by ich gonić. Kiedy Arna poszła po swój topór Sveina czym prędzej zbliżyła się do Esji i skończyła opatrywanie barku.
- Co z nią? – zapytała wielka wojowniczka po powrocie.
- Wyjdzie z tego – usłyszała w odpowiedzi. – Dasz radę ją nieść? Nie możemy tu dłużej pozostać. Pójdziemy jeziorem. Sørlingowie boją się wody.
- Tak, dam radę Sveino. Dlaczego Sørlingowie boją się wody?
- To mięczaki, mężczyźni... Oni boją się wszystkiego... – po tych słowach obie kobiety ruszyły w kierunku jeziora Irdish, na zachód...

Piszcie jak Wam się podoba. Smile Zapomniałem dodać do oceny Twojego Kamil, że masz duży potencjał. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kamil Kania



Dołączył: 04 Maj 2006
Posty: 1048 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 39 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z dalekiego Południa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:04, 05 Gru 2006 Powrót do góry

No cóż przeczytałem... Smile

A więc:
Fabuła fajna, mam nadzieje że to jeszcze nie koniec Razz
Kilka błędów językowych, składniowych i kilka zwrotów które mi nie przypadły do gustu, a konkretny przykład to nazywanie tych Sørlingów podczas potyczki "facetami" troszke odbiego od klimatu Smile
Ocena: 8/10 Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viltharis
Naczelnik


Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 3626 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:50, 05 Gru 2006 Powrót do góry

Źle zrozumiałeś ten termin Kamilu. "Faceci" miało być pogardliwe. To tak jakby... Autor jest po stronie uciskanych kobiet, a więc w tym momencie płeć przeciwną ma w pogardzie. Stąd ten zwrot. Błędów językowych ja nie zauważyłem, składniowych to już zupełnie, ale może coś przeoczyłem. Tak to bywa, jak piszesz coś na szybko, sprawdzasz raz i wrzucasz.

Oczywiście to jeszcze nie koniec... Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Filor



Dołączył: 28 Kwi 2006
Posty: 31 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 13:22, 07 Gru 2006 Powrót do góry

fajne daje +8/10


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viltharis
Naczelnik


Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 3626 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:24, 07 Gru 2006 Powrót do góry

Dziękuję. O.o Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
aragorn



Dołączył: 28 Kwi 2006
Posty: 140 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ... i po co ?

PostWysłany: Czw 15:38, 07 Gru 2006 Powrót do góry

I ja dam ocenę identyczną z tą wystawioną przez Knightorka - 8+/10
Opowiadanie jest fajne, i zaciekawiło mnie. Czekam na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viltharis
Naczelnik


Dołączył: 29 Lis 2005
Posty: 3626 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 19:39, 07 Gru 2006 Powrót do góry

Do dobrze, będzie w weekend.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Daernis



Dołączył: 12 Gru 2005
Posty: 172 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z troszeczke innej bajki ;)

PostWysłany: Czw 21:35, 07 Gru 2006 Powrót do góry

Przeczytalem Vilth, tak jak powiedzialem ^^' Dam ocene tak jak i reszta, a co ^^ 8+/10 Troche ciezko sie czyta taki ciągły tekst bez zadnych akapitów i niczego o.o

Aha, no i musze sie przyczepic xD (muahahaha, zemsta jest słodka XDDD)

[przyczepianie mode: on]

"Ku dziewczynie poleciała pierwsza siekiera, ta odbiła ją w górę, drugą zaś, która atakowała zaraz po pierwszej przyjęła na miecz i odepchnęła delikwenta do tyłu. Drugi w tym czasie zdołał opanować broń, ale to Arna zaatakowała potężnie w kierunku głowy i po niedokończonym bloku trafiła w głowę wrzynając się swoim toporem do połowy czaszki, a drugim ciskając w kompana półgłówka."

Wniosek- albo miała trzy ręce i walczyla naraz dwoma toporami i jednym mieczem, albo sie pomyliles! xD Chyle sie ku drugiej opcji, szczegolnie ,ze wczesniej napisałes "Posługiwała się dwoma toporami" xD

[przyczepianie mode: off]

Poza tym bardzo fajne ^^ A mojego to nikt nie ocenil ;____; xDD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)